8.04.2018

Indyk myślał o niedzieli (08.04.2018)


Nie pamiętam ile wyszło. Pięćdziesiąt? Siedemdziesiąt? Chyba to drugie plus siedem. A może podświadomość próbuje łączyć jakąś symbolikę liczb z poczuciem harmonijności treningu tamtego dnia? Tego nie wiem. 

Nie podróż, nie odkrycia, a klasyki naszego katowania się, z krótkim postojem, fotografiami cieni koło sklepu i psem w Olszowej, śmiesznie i bezskutecznie goniącym Karola. A skoro przy tej miejscowości jesteśmy, to wspomnę jeszcze o pewnym skojarzeniu. Po krętym, zapiaszczonym zjeździe, który przy pewnej dozie sił i ambicji może być również podjazdem, można dostrzec maleńką zaporę na strumyku. Ten kawał zardzewiałego metalu zapewne ma jakąś nazwę, ale tytułować jej tamą nie mam odwagi. Być może to śluza, być może jaz. Mniejsza z tym. Za każdym razem, żebym nie wiem jak starał się, by tak nie było, widzę w niej gilotynę. Po chwili przypominam sobie takie daty jak 1789, myślę o Bastylii, o książce M. Folco Z woli boskiej i katowskiej. Następnie głowa tłumaczy głowie, że to ustrojstwo co najwyżej przecina linię ukrytej w rowie wody, a ze ścinaniem łbów ma tyle wspólnego, co ryba z rowerem. Wszystko to dzieje się w jakieś pół sekundy, ale jest absurdalnie uciążliwe. Później rozmyślam już o czym innym.

Do tego miejsca może dotrwa z pięć osób. A ponieważ piszę to później (26.08), bo uzupełniam cały ten Pusty Bidon, to dodam ostatnie zdanie. Nikt z nas nie przewidziałby wtedy, że następnym razem zobaczymy się na rowerach dopiero 22 sierpnia. Bardzo niedobrze.

M.
 
 (08.04.2018 / Karol i Marcin / szosa)



Wszędzie kosmici

 
Płoty i domki z poprzedniego świata

 
 Bohaterka głupich myśli


Radomka


Niezmiennie uwielbiam


W stronę domów