30.05.2015

Elektrownia w Świerżach, czyli 9:1 nie dla mnie (30.05.2015)



Istniejąca od 1972 r. Elektrownia Kozienice, a więc "druga co do wielkości elektrownia w Polsce (a pierwsza co do wielkości mocy zainstalowanej wśród elektrowni opalanych węglem kamiennym)" [Wikipedia], znajduje się w Świerżach Górnych obok Kozienic, czyli we wsi z przeprawą promową na Wiśle i wieloma, widocznymi z wielu kilometrów, kominami. I dobrze, niech sobie sterczą, a elektrownia niech wytwarza to, co powinna. Niech i sam Zeus błogosławi pracownikom oraz odbiorcom cennej energii. Ja raczej nigdy już nie wybiorę się tam trasą, o której teraz wspomnę. W mej ocenie był to najgorszy wyjazd (z tegorocznych), zasługujący najwyżej na skrótowe wypunktowanie zalet i wad. Pozwolę sobie – wbrew polonistycznym zasadom – zacząć od tych drugich.

WADY:

1. Szlak przeciwpożarowy, który wybraliśmy, był obrzydliwie nudny. Dwudziesty kilometr niczym nie różnił się od czterdziestego, a pięćdziesiąty był taki jak ten dwudziesty.

2. Droga prosta, a pod kołami żwirek, żwirek i żwirek. Po kilkudziesięciu kilometrach miałem wrażenie, że jestem kotem podróżującym po wielkiej kuwecie.

3. Źle się ubrałem, a późniejsze słońce – mimo porannego chłodu i odcinków bardziej dzikich, prawdziwie leśnych – okazało się być bezlitosne.

4. Pierwsze kilometry za Radomiem to jakiś maraton błota, wielometrowych i głębokich kałuż. Dla niektórych to raj – mnie one już nie bawią.

5. Nie zjadłem "porządnego śniadania" (słowa Karola) i coraz bardziej brakowało mi sił. Uratowała mnie dopiero pomoc Karola, bo byłem nieprzygotowany, i sklep w najbardziej obskurnym miejscu świata (początkowo myślałem, że to skład opału lub kociego żwirku).

6. Sklep ze słynnymi pomidorami w Ryczywole był tak przepełniony, że mimo najszczerszych chęci, nie mogliśmy skosztować tych wychwalanych warzyw.

7. Powrót był jeszcze bardziej koszmarny i w dodatku samotny (Karol spieszył się na jakieś wesele i dręczyła go telefonicznie dziewczyna... koszmar kolarza-amatora).

8. Jedyna chmura na niebie skręciła tak, by w całym województwie skropić deszczem tylko mnie .

9. U kresu nędzy miałem za sobą prawie 100 km, byłem głodny, przegrzany i zdemotywowany. Trzech jadących w przeciwnym kierunku chłopców poruszało się pewnie szybciej ode mnie. Nic mnie nie usprawiedliwia, ale... miałem pod górę i pod wiatr, a oni z wiatrem i z górki.



D R A M A T Y C Z N Y   D I A L O G

ONI: 
Jedziemy szybciej!
JA: 
Tak. Brawo.




ZALETY:

1. Anguis fragilis. Przed samą elektrownią wygrzewał się na piasku dorodny padalec zwyczajny (beznoga jaszczurka z rodziny padalcowatych, stara, trzeciorzędowa forma reliktowa – znów Wikipedia). Stwór wielce ciekawy i w moich oczach będący jak najbardziej wężem.

No... może wężykiem.




I tak jak heroiczny Wąż/Lucyfer/Prometeusz/Eosphorus/Enki próbował ratować człowieka uwięzionego w doświadczalnym laboratorium bogów (podstępnie nazwanym Rajem), tak ten maleńki padalec był jedynym plusem tej trasy. Nie pocieszyło mnie nawet to, że tego dnia padła pierwsza w tym roku "stówka", a konkretnie 108 kilometrów.

Ogólny wynik to dziewięć do jednego. Nie dla mnie. Mogło być lepiej. 

M.

(30.05.2015 / Karol, Marcin, padalec / mtb / 108 km)


Niemiłe złego początki

Ostatnie fragmenty przed kuwetą



Hemoglobina, halucynacja (fot. K.)

Zbiornik na rzece Żała, a dalej akcenty przyrodnicze i historyczne




Industrialne paskudztwo za Smukłych Brzóz Pięknem 


Elektrownia Kozienice w Świerżach Górnych
i plac przed nią


Po raz ostatni, z domieszką wstrętu,
autor narzekań spogląda na cel wyprawy 




Ryczywół. Stolica pomidorów

Szary budynek, po prawej stronie, w tle, to wspomniany sklep ratunkowy



Neogotycki kościół w Brzózie. Przed wejściem charakterystyczna dzwonnica,
a wewnątrz cykl płaskorzeźb Andreasa Götckena z 1635 roku,
których z bliska nie udało mi się zobaczyć.

* * *

Relatywizm, a więc krótko o tym,
że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Radosny szlak (a na nim ja) okiem Karola: 


Bohater tej smutnej historii

24.05.2015

Muzeum Pożarnictwa w Dąbrówce Podłężnej (24.05.2015)


Przyznam, że mimo tego, iż Dąbrówka Podłężna (oraz wiele innych Dąbrówek) znajduje się bardzo blisko Radomia, w dodatku na lubianym przeze mnie odcinku (mały ruch, ładne widoki, mnóstwo dróg do wyboru i świetne miejsca np. wtedy, gdy brak czasu, a ma się ochotę wyskoczyć na szybkie, wieczorne 30-50 km), to jednak nie miałem pojęcia, co tam powstało. Jakież było moje zdziwienie, gdy po ponad rocznej niebytności w tych okolicach, ukazała się nam strażacka wieża widokowa. 


Teraz, już po krótkiej lekturze internetowej prasy, znam zagadkową datę powstania i otwarcia tego miejsca. Otóż Muzeum Pożarnictwa w Dąbrówce Podłężnej udostępniono do zwiedzania 8 listopada 2014 r., a więc jest to inwestycja świeża i zapewne ciesząca oczy nie tylko mieszkańców tej miejscowości. Całość znajduje się obok jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej z bogatymi tradycjami, albowiem funkcjonującej od roku 1930.

Kilka zabytkowych pomp (część w oszklonej, zamkniętej części, gdzie znajdują się także hełmy, trąbki, odznaczenia) i wreszcie to, co najważniejsze: trzy stare, rzeczywiste wozy strażackie. Otwarte, proszące o to, by wejść i przez chwilę wyobrazić sobie, jak to jest być strażakiem lub jeszcze lepiej – jak to było nim być w czasach nie tak dalekich, ale odległych technologicznie.

Po obowiązkowym przyjrzeniu się ciężarówkom i poczciwemu Żukowi, naprawdę warto wdrapać się na szczyt wieży obserwacyjnej i spojrzeć na okolicę z innej perspektywy.

Całość naszej przejażdżki obejmowała również zupełnie rozpadające się hale z postu Fabryka, a także zawsze przyjazny Taczów.

M.

(24.05.2015 / Marcin i Eryk / mtb)

FABRYKA:





TACZÓW:





Muzeum Pożarnictwa:












23.05.2015

Zbiornik wodny na rzece Żała (23.05.2015)



Nijaki maj, kapryśna wiosna. Pewnego dnia chłodne refleksje przerwała lakoniczna relacja Przemka z jego samotnego wojażu w kierunku wsi Zadobrze (w której już bywaliśmy: Bogowie wiatru, deszczu i dętek) i dalej lasem, m. in. przez Rezerwaty: Ponty-Dęby i Ponty im. T. Zielińskiego, prosto do tytułowego zbiornika wodnego na rzece Żała. W Puszczy Kozienickiej jest ponad 50 sztucznie założonych przez leśników oczek wodnych, a o korzyściach, jakie dla flory, fauny, pełnych bidonów i fotograficznych wzruszeń ma woda, raczej mówić nie trzeba.

Zainspirowani jego fotografiami i opowieścią, postanowiliśmy udać się tam we dwóch (skoro we trzech, jak dawniej, nie ma ostatnio okazji). Na miejsce dojechaliśmy dość późno. Pochodziliśmy po okolicy, przeczytaliśmy kilka ciekawych tabliczek z informacjami na temat lasów olchowych, bagien i żyjących tam do 2006 r. bobrów, a w końcu doszliśmy do wniosku, iż czas wracać, ale inną drogą.

Sprawnie pokonaliśmy las i znaleźliśmy się w Cecylówce. Jest to maleńka wieś położona kilka kilometrów od głównej drogi łączącej np. Radom i Głowaczów. Tereny bardzo dobrze mi znane i z wielu powodów bliskie. Lekki głód oraz świadomość, że do domu jest jeszcze ok. 30 kilometrów, kazały nam się zatrzymać przed wiejskim sklepem. Drobne zakupy, rozmowa z pijanym, ale bardzo serdecznym mężczyzną (ostrzegającym nas przed policją słowami: "Jak piliście, to uważajcie, bo tam dalej się kręcą") – ogólnie nic specjalnego. Być może dlatego cech swoistej niezwykłości nabrała scena z ekspedientką, która to z wiaderkiem i podłogowym mopem wyszła przed sklep, chwyciła za kij, stanęła do nas tyłem i zaczęła ugniatać narzędzie do utrzymywania czystości. Na koniec obróciła się w naszą stronę i wylała brudną wodę wprost pod nogi.

Do cieczy już rozlanej i budzącej radość, po chwili dołączyła ciecz z nieba – niestety już nie tak śmieszna. Z rozgoryczeniem wystartowaliśmy w stronę domów i jechaliśmy w ulewie. Brak błotników (równający się spijaniu błota z przedniego koła wraz z byciem skrajnie schlapanym przez tylne) nie pocieszał, ale też nie zasmucał. Przypomniałem sobie moment, w którym natknąłem się na koleżankę stojącą przed lustrem z zadartą spódnicą, w skupieniu poprawiającą dessous. Przeprosiłem za przypadkowy nietakt, na co ona z prawdziwie stoickim spokojem odparła: "Ależ nie ma za co, bo nie ma tu niczego, czego byś w życiu nie widział", a następnie dokończyła to, co zaczęła przed moim wejściem. Starałem się – z powodzeniem – tak samo myśleć na temat deszczu, zmroku i drogi. Nihil novi.

Kilka minut spędziliśmy na pierwszym napotkanym przystanku, ale wiedząc, że postój grozi jedynie zmarznięciem, pojechaliśmy dalej. Majowy deszcz zlitował się nad nami po mniej więcej 20 kilometrach. Zaszła centralna gwiazda Układu Słonecznego, gdzieś wygrzewał się suchy kot, a gołębie pocztowe przyklejały mokre znaczki do kart pocztowych z kładącego się do snu miasta. Kilka godzin później zasypiałem, mając przed oczyma bąbelki wody obok rozpędzonego koła.

M.

(23.05.2015 / Karol i Marcin / mtb / 68 km)

Okiem Marcina:


Most - jedna z pozostałości po kolejce wąskotorowej

Po drugiej stronie

Karol

Rezerwat Przyrody Ponty-Dęby

Zbiornik na rzece Żała






Krótki postój

"Pamiętam rozkoszny wiatr, masztem gnący sztorm (...)",
R. Kostrzewski (KAT), "Łza dla cieniów minionych"

Okiem Karola:



Okolice Żały



Pożegnanie ulewy i dnia. Bóg Ra na swej złotej barce