31.10.2017

W przededniu listopada (31.10.2017)


Ostatnie dni – deszczowe i wietrzne, a raz nawet z opadem śniegu z deszczem – nie nastrajały kompletnie do niczego, a już na pewno nie do projekcji romansu pt. "Kochana Kolarzówka". Dzisiejsze popołudnie także nie należało do gorących, a jednak coś we mnie łkało, tęskniło, szeptało: "Idź. Najwyżej zmarznie ci łeb. Raz się żyje". W kontekście końca października i obyczajów/świąt/zabaw takich jak Samhain, Dziady, Zaduszki i Halloween, ostatnia refleksja próbowała zasmucać, ale o dziwo, tym razem jej się to nie powiodło. 


Nie mogłem się oprzeć pokusie obejrzenia seansu ze sobą w roli głównej i po chwili namysłu, z wypiekami na jeszcze ciepłej twarzy, udałem się do kina. Do wspomnianego, ocierającego się o erotyk gatunku, dodałem po jednym wątku z:

a) filmu sensacyjnego (pościg za uciekającym czasem),

b) westernu (podróż ku niknącej tarczy niezwykle malowniczo zachodzącego słońca),

c) pogodowego thrillera (wychłodzenie odnóży),

d) dramatu psychologicznego powiązanego z florą i fauną.

Długość nagrania wyniosła raptem 33 kilometry, co według moich potrzeb i letnich możliwości klasyfikuje to dzieło raczej na słabiutką – schowaną gdzieś w cieniu wakacyjnych arcydzieł – półkę z nieudolnymi filmami krótkometrażowymi. Reżysera tłumaczą jednak czynniki od niego niezależne, a wyżej uprzejmie wymienione.

Podsumowując... widoki i wrażenia więcej niż pozytywne, a rowerowe filmy polecam każdemu, bez względu na porę roku.

Zdjęcia ze zmarzniętej ręki, praktycznie bez edycji.

M.

(31 października 2017 / M. / szosa)

 

 

 

 


19.10.2017

Nogi we mgle (19.10.2017)


Nie wiem jaką część kraju pokryła dziś mgła i jakoś szczególnie mnie to nie interesuje. Czasami dobrze jest myśleć, że istnieje tylko to, co widzimy, bo lepsze to od naiwności podlewającej takie kwiatki jak przekonanie o losie zapisanym w gwiazdach albo wyższym celu błękitnej kuli. Bywa też, że miło jest wierzyć w baśnie i schlebiać pobożnym życzeniom mózgu, natomiast zawsze, bezdyskusyjnie zawsze, warto wyskoczyć na rower. Lepsze to od jesiennych rozmyślań.

Plusy:
idealna pogoda i niewielki wiatr,
suchy asfalt,
efektowna, tytułowa mgła.


Minusy:
– duży ruch,
– mało czasu.

A noga chciała więcej. I może jakimś cudem dostanie, lecz dopiero w przyszłym tygodniu. Na koniec specjalne pozdrowienia dla Konrada, który pomykał gdzieś obok. Nasze orbity przecięły się, jednak rowery nie weszły na kurs kolizyjny. Szkoda.
M.

(19 października 2017 / M. / szosa)

 

 

 

 

 

16.10.2017

Najlepszy z możliwych pojazdów (16.10.2017)


Według Teodycei Gottfrieda Wilhelma von Leibniza – filozofa, matematyka i fizyka, który raczył umrzeć w I poł. XVIII w., żyjemy na najlepszym z możliwych światów. Pan Gottfried skrytykował też teorie czasu i przestrzeni Newtona, tym samym zbliżając się do współczesnych odmian Ziębianizmu, ale na gruncie innym niż medyczny. Później stworzył rachunek różniczkowy, a w księdze, o której wspomniałem, podjął się tytanicznej pracy: obrony samego Boga przed krytyką tych, którzy dopuścili się zbrodni zapytania o miejsce zła we Wszechświecie.

Czemu o nim myślę? Po dniu piątkowym, gdy nawet kolarzówka nie potrafiła zmienić barw gasnącej przyrody na ciepłe, udało się tego dokonać... Słońcu. Nie witaminie C, nie filozofii, nie rzędom cyfr wyświetlanych na liczniku ani nawet nie bardzo ciekawej, aktualnie czytanej książce. Nie mam pojęcia czy żyjemy na najlepszym z możliwych światów, i raczej patrząc na niepojęty i niezbadany rozmiar Kosmosu, mocno w to wątpię. Wiem jednak, że kochana kolarzówa w promieniach uprzejmego Heliosa daje na kilkadziesiąt minut poczucie, że tak. I dlatego warto do niej wracać. Właśnie jesienią. Na przekór wszystkim złym myślom. Ciekawi mnie też to, jak Leibniz odniósłby się do piątej zasady Velominati: "Nie wymiękaj, tylko zapier...aj!". Mnie ona pomogła bardziej od niepraktycznej filozofii, abstrakcyjnej teologii czy mamiącej zmysły sztuki.


A trasa to okolice, w tym Kowala, Dąbrówka Zabłotnia, zagracona "siódemka" i kilka innych miejsc. Przyjemne i szybkie cztery dyszki.


M.

(16.10.2017 / M. / szosa)









30.09.2017

Na wschód, za Wisłę (30.09.2017)


Rodzina samochodem, a ja, z uwagi na obowiązki, miałem dojechać na drugi dzień rowerem. Założenia były ambitne. Szybkie dostanie się do Janowca, przeprawa promem na drugi brzeg Wisły. Krótka wizyta w Kazimierzu Dolnym, by obrać ostateczny kurs na Nałęczów. Z tego dnia zapamiętam na długo, a może nawet na zawsze jedno – wiatr. Zdążyłem wyjechać z miasta i uderzył mnie prosto w japę. Okładał tak niemiłosiernie, że aż zastanawiałem się, jak ten miłosierny Bóg może spokojnie się temu przyglądać. Przypomniała mi się też bajka, w której Wiatr i Słońce założyli się, kto szybciej zdejmie palto z człowieka. Tylko ja miałem wrażenie, że tym razem zakład idzie o zdjęcie człowieka z roweru. I gdyby nie to, że gdzieś tam na mnie czekano, bez wahania zmieniłbym kierunek jazdy.


Miłe akcenty... hmmm... podróż promem, kilka malowniczych wąwozów i krajobrazów oraz uratowanie motylka, który w ramach wdzięczności pozwolił się obfotografować ze wszystkich stron.

Jednak podsumowaniem całej drogi niech będzie nazwa jednej z mijanych miejscowości – Okrężnica.

Karol

PS Sam Nałęczów okazał się bardzo przyjemnym miejscem z pięknym parkiem. Co ciekawe i warte uwagi, znajduje się w nim "Aleja Gwiazd Kolarstwa Polskiego".


 (30.09.2017 / Karol / szosa / 100 km)

 





fot. K.

27.09.2017

Poranne trzy dyszki, aby rozruszać kiszki (27.09.2017)



Odebranie kolarzówki z serwisu (naprawiona klamkomanetka i nowa owijka) musiało skutkować jednym: wyjściem na dwór za wszelką cenę. Czym są cztery godziny snu, pobudka o 5 rano, zmarznięte ręce i zahibernowany ze zmęczenia łeb, gdy na szali jest taka stawka?

Niestety przez pracę i obowiązki nie było to wyjście długie, ale za to wystarczająco intensywne. Tytuł wpisu miał brzmieć "Po kiego grzyba?" i chyba takim zostanie, choć wcale nie jest związany z porannym wstawaniem. W połowie drogi, gdy Karol znalazł kanię i zastanawiał się, czy ją zerwać, z lasu wynurzyła się Baśniowa Babina. W czarnej chuście, w piekielnie czarnych kaloszach, z niby białym wiadrem, ale tak upieprzonym, że czarnym, zawyrokowała:
– Nie bierzcie. To psi.

Po tych złowieszczych słowach rozpłynęła się po drugiej stronie jezdni, a my wróciliśmy do Radomia. I do roboty. Motto Karola: "Poranne trzy dyszki, aby rozruszać kiszki", sprawdziło się w stu procentach.
M.

(27 września / Karol i Marcin / szosa)

PS Ciekawie wyglądał Seat w rowie koło przejazdu kolejowego. No i nasz kolega Przemysław vel Parówka, namalowany przez nas za kierownicą Parowozu, też.


fot. K.

Ze spaceru z Aslanem / fot. M.

W drodze do K. / fot. M.

W drodze do K. / fot. M.

Sekunda nad Pacynką / fot. K.

K.

M.

Wstaje Ra

Już cieplej

Tajemniczy grzyb

Po kiego grzyba się schylał?

Powrót


Leży tak od tygodnia... / fot. M.


Parówka w Parowozie / fot. K
Fotografia główna: Karol 

10.09.2017

Skansen Bojowy w Mniszewie (10.09.2017)


 

"Nieplanowane kocie łby, nieplanowany piach, nieplanowane dwie awarie..." chyba tak powinienem zacząć ten, jak postanowiłem, krótki opis wyprawy do Skansenu Bojowego I Armii Wojska Polskiego w Mniszewie. Drugi wariant wstępu to: "Karol, ja, Rudy 102". Nawet Szarik się znalazł, ale taki plastikowy, wiecznie zdziwiony. Prześladujące mnie jeże, tu w wersji żelbetonowej, też były, a zaraz za nimi stała "zapora z walców kolczastych". Ogólnie kilometrów, z pieśnią i przygodami, pękło 135. Pękła też dętka Karola. Pękło coś w mojej klamkomanetce. Brakowało tylko, aby i żyłka pękła, ale tego nam los oszczędził (mimo silnego, chwilami dołującego wiatru).

Wszystko zaczęło się od niestosownej pobudki o 5 rano, próbach najedzenia się i wyjściu na dwór wprost w chłodny świt.

Było mi zimno.
Po ludzku nieludzko.
Oczy spały,
mózg ospały...

...a przebijające zza chmur promienie starały się łagodzić ból niewyspania.

Zbiórka kawałek za 'rondem warszawskim', czyli tak naprawdę Rondem Narodowych Sił Zbrojnych. Niby adekwatnie do militarnych punktów na mapie wyprawy, gdyby jednak Karol powiedział mi "Marcin, bądź na Rondzie Narodowych Sił Zbrojnych, w Radomiu, o 6:30", to pomyślałbym, że coś przedawkował.

Po drodze mijaliśmy pałac Zamoyskich, o którym serwis Polska Niezwykła pisze tak: "W okresie międzywojennym pałac był ośrodkiem polityczno-kulturalnym, gdzie spotykały się elity II Rzeczpospolitej. W posiadłości bywał m.in. marszałek Edward Rydz-Śmigły. W czasie wojny pałac uległ częściowemu zniszczeniu. Obecnie pałac jest w prywatnych rękach i jest remontowany".

Pamiętam jakie wrażenie wywarł na mnie kilkanaście lat temu. Tą drogą, do tego samego skansenu, jechałem jako nastolatek podczas rodzinnej wyprawy z rodzeństwem i tatą. Sentyment pozostał i chyba właśnie on stał się przyczyną wybrania tej trasy. Tym bardziej, że po drodze mijaliśmy miejscowości z wielu względów bardzo mi bliskie i dość dobrze znane. 

Przyjemnie mknęło się obok Pilicy, ciekawie zwiedzało muzeum i skansen usytuowany w lesie, dobrze też było porozmawiać o historii siedząc na prawdziwym czołgu czy wewnątrz rozpadającej się katiuszy. Niestety powrót nie był aż tak serdeczny, a jazda po awarii, praktycznie bez przełożeń, przypominała komfort podróżowania niegdyś popularną Ukrainą. Gdyby jeszcze nie wiatr... Pocieszaliśmy się piosenką: "O Jezu drogi, bolą mnie nogi / O Jezus Maria, mięśni awaria". Pomagała.

Nie będę opisywał bojowych szlaków, typów broni, okrutnych walk na przyczółku warecko-magnuszewskim, upamiętnionych także na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, ale zostawię kilka linków. Według mnie warto odwiedzić to miejsce chociażby z prozaicznego powodu: inaczej myśli się o wojnie, gdy widzi się to żelastwo i można je dotknąć. Oglądać nie z perspektywy  telewizyjnej kanapy, ale stojąc pośród zasieków, okopów i dział. Nie w sali, lecz w lesie. Obydwaj polecamy. I kończę.

M.

(10 września 2017 / Karol i Marcin / szosa / 135 km)


E77 w niedzielny świt - prawie pusto

Śpiący Jedlińsk

Pierwszy kłopot koło Urbanowa... Zawracamy

Synchronizacja Wszechświata, czyli motyw
torebki ze wszystkim Katarzyny P.

Bożek Kapciak dopada koło Karola

GPS kłamie!

Uf, asfalt znów 

Zdecydowanie cieplej

Drobne zakupy w Studziankach Pancernych.
Tu też byli grzybiarze. A później jechaliśmy przez Grzybów


Studzianki Pancerne (pomnik poległym...)

M.



 
Trzy górne: Pałac Zamoyskich

 

 

 

 

 

 

 

  
Rudy 102!

  
"Przerąbane jak w czołgu latem"

 

 
Dwie katiusze

 

  

 



  

 

 

 

 
Transporter pływający


  

 
"Kapitan Polska" (słowa K.)

 

 

 
fot. K.




 

 

 
K. i M.


Wojskowa piaskownica. W Bałtowie dzieci wykopują
szkielety dinozaurów. Ciekawe czy tu naboje, granaty i ludzi...

  
Nieudany skok nad Wisłę

 

 
Wiślany wał / fot. K.

Magnuszew

 
Przystanek wielu moich osłabień

 
Ostatni sklep i śmierć baterii

  
Finał / fot. K.


Trasa:

Radom - Jedlińsk - Bierwce - Studnie - Głowaczów - Studzianki Pancerne - Łękawica - Trzebień - Magnuszew - Grzybów - Gruszczyn - Mniszew... no i powrót.


Linki:

1. Pałac Zamoyskich: http://www.polskaniezwykla.pl/

2. Przyczółek warecko-magnuszewski: https://pl.wikipedia.org/

3. Skansen: facebook.com/mniszew.skansen/