26.07.2019

Dwór w Suskowoli (26.07.2019)



Jakaż radość wstąpiła we mnie, gdy raptem trzy dni po odkryciu jednych ruin, trafiłem na ślad kolejnych. Oczywiście nie mogłem wyjść w drogę odpowiednio wcześniej, więc od samego początku skazywałem się na ciemność w drodze powrotnej.

Odchodząc od opisywania dróg, od opisywania czegokolwiek, mocno zniechęcony, przejdę do rzeczy. Na miejsce dojechałem trasą zbyt daleką, z Radomia do Pionek, a później za tory i do dworu, ale dzięki temu co pójść w łydy miało, poszło. Dwór oczywiście przeoczyłem, ale coś mnie tknęło, i z 500 metrów za nim pomyślałem, że przecież straszydło jest otoczone drzewami. Tymi wielkimi, już za mną.

I zawsze chwila najpiękniejsza, gdy coś, czego szukam... jest!

Dawny park dworski przedstawia, w porównaniu do ostatnich odkryć, miły widok. Ktoś skosił trawę, a wspomniane drzewa otaczają naprawdę duży plac. Zachodzące słońce (czort z nim, nareszcie), cisza i nieprzyjemny, martwy budynek. Na fotografiach z roku 2011 widać jeszcze drzwi na piętrze, a drzewa wewnątrz są mniejsze.

Chodząc tam, sam, największy żal miałem już nawet nie do niezatrzymywalnego czasu, nie do umierania, nie do Polski i jej ewidentnego braku dbałości o takie zabytki, a do... siebie. Po prostu. O kolarskie spodenki. Gdyby nie one, wdrapałbym się przez okno do środka, ale tam niestety było tak wiele pokrzyw, chwastów, kłujących zad psianek, łobód, zaślanów i wszelkich mętnych roślin (w tym piękne ruderalne przegorzany kuliste), że w krótkich gaciach byłoby to skrajnym masochizmem. Porównywalnym zresztą do perspektywy owych 71 kilometrów w spodniach innych niż rowerowe. Konflikt tragiczny. Może rozwiążę go jesienią, godząc wygodę z pragnieniem wejścia do wnętrza.

Losy dworku ciekawie dobrze opisał dziennikarz ukrywający się pod pseudonimem JaW, zainteresowanych odsyłam więc tutaj:


Był w nim gościem sam Józef Piłsudski. A właściciele to i patrioci, i carski generał-major, tłumiący powstanie listopadowe. I wielu innych ludzi, aż po dziś dzień, gdy tak naprawdę nie ma to znaczenia, a tam pozostanie jedynie cegieł sterta. I resztki drewna. I trochę kamieni.

Taki byłem hardy, a powrót koszmarny - przez łąki, pola i lasem w kompletnej ciemności. Raz nawet prawie się bałem. Było warto. Dobranoc. Przepraszam za chaos.


Marcin

(26 lipca 2019 / sam M. jak zwykle / mtb / 71 km)






Trzy wyżej: ciekawe upamiętnienie króla i jego przygotowań 
do bitwy każdemu znanej. Jakoś wcześniej nie rzucił mi się w oczy.

Na starym budynku. Piękne, nieprawdaż?


Różne rzeczy mnie już dziwiły. Wiele przestało dziwić. Posłuchajcie tej nazwy:
Centrum Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu im. św. Jana Pawła II.
Boże...

Nie po tej stronie torów, ale widok ładny. Lubię takie stacje.

W głębi wjazd. I trawka tak przystrzyżona, jakby życie zamarło tu wczoraj.

Dobry wieczór Panu. Nieprzyjemny wyraz twarzy.












Przegorzan kulisty (Echinops sphaerocephalus L.)


Nieźle zachowały się ramy okienne i okiennica (fot. gdzieś niżej).
 Ciekawe czy z wieku XIX, czy późniejsze.


Jesienią lub zimą wejdę...



Kto przez nie wyglądał? O czym myślał, patrząc?




Przy takim piecu nie ogrzeją się nawet duchy.



 Myślę, że jeszcze tu wrócę. A póki co, dobranoc.

W parku dworskim, nieudane. Ale na żywo piękne.

 Do domu podobno o 10 km bliżej niż w pierwszą stronę do dworu.
Przeklęta, dziwna aplikacja. Już skasowana.

 Bawią mnie te momenty, gdy wiem, iż już żadną miarą się nie wyrobię. 
Ale zawzięcie kręcę.

 Tradycyjnie: bezświetlnie, leśnie, (nie)śmiesznie.

 Lipa jak nie wiem: rowerowy GPS nie zwraca uwagi na godziny, 
więc uznał, że droga przez te łąki będzie dobrą i po 22.
A ratowałem się nim, by skrócić dystans. 

 Zbliżając się do tego lasu pierwszy raz poczułem niepokój,
ale jeszcze mniej uśmiechało mi się zawracanie
i szukanie głównej drogi.

 Zero edycji, choć kusi, by wyeksponować prawy, górny róg.
 Nie twierdzę, że to duch, ale wygląda ciekawie: coś ewidentnie leci...
Kilka metrów przed wjazdem do lasu.

To samo, rozjaśnione.
? ? ?

O jakże mnie ucieszył głos tej lokomotywy i światło. 
Jeszcze z osiem kilometrów i dom.

2 komentarze:

  1. Szacun, ja w życiu bym nie pojechała w takiej ciemności! To chyba jakieś owady leciały,mroczne zdjęcie ale fajny dreszczyk ;)
    Jednym słowem jesteś...Szalony.....
    Pozdrawiam Marcin ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mając wyjścia, pojechałabyś :) Za swoisty komplement dziękuję... :) Również pozdrawiam, do usłyszenia, cześć!

      Usuń