22.08.2019

Golgota i cmentarz widmo (22.08.2019)

GOLGOTA

Słowo Golgota, nazwa wzgórza blisko Jerozolimy, miejsce egzekucji nie tylko Chrystusa, po łacinie Calvaria, czyli albo po prostu "czaszka", albo dosłownie "sklepienie czaszki", w języku funkcjonuje też jako jeden z wielu frazeologicznych biblizmów, a oznacza cierpienie i mękę. Do moich trzech skojarzeń dołączyło czwarte, związane oczywiście z rowerem oraz małym, zaskakującym odkryciem.

Ilekroć mijałem pewną kapliczkę (pokażę niżej na zdjęciach i gdzieś na filmie), mocno frapował mnie jej kształt. Chyba nawet raz o niej wspominałem, a jeśli nie, to myślałem. Nieodparcie kojarzył mi się z rakietą. Stąd już krok do tzw. "kultu cargo", tylko że nie w wydaniu właściwym m.in. dla wysp rozrzuconych po Oceanie Spokojnym. A skoro nie w takim, to w jakim? Kosmicznym.

Nic nowego. Głupio nawet o tej oczywistości pisać, ale jeśli ktoś z czytających po raz pierwszy słyszy o tworzeniu przez ludzi swoistych wizerunków maszyn latających (po to, by oddać cześć pilotującym ją "bogom") lub też w jakiś sposób ta tematyka go interesuje, to polecam tony materiałów internetowych na ten temat, i rzecz jasna książki. Pierwszy z brzegu, całkiem niegłupi link:


Miało być krótko, ale chyba nie umiem... Dobra, spróbuję. Dodam jeszcze, że nigdy wcześniej nie wjechałem w uliczkę za orbitalną kapliczką. Widziane na filmie kamienne konstrukcje i pomniki to tylko fragment. W lesie są kolejne, a całość, co chyba istotne, znajduje się na dość wysokim jak na ten teren wzniesieniu. W końcu to lokalna Golgota. Droga Krzyżowa. Kamienny, martwy Jezus w podziemiach stanowi bardzo dosłowne apogeum i tak dość ponurego wrażenia, na które niebagatelny wpływ mają też setki nagrobnych zniczy, które zastępując tradycyjne szkło, z powodzeniem tworzą witraże. Leśna Świątynia Wielkiego Piątku.

CMENTARZ WIDMO

Jakiś czas temu pisałem o podobnym cmentarzu, wyróżniającym się jednak brutalną historią, ale i jakimikolwiek śladami dawnego "życia" oraz pamięci (przy takim stopniu aktualnego zapomnienia, tę powinienem także ująć w cudzysłów): resztkami oryginalnego, XIX-wiecznego muru i symbolicznym, wzniesionym w 1982 roku murem. Więcej tam:

Pełny Bidon: Rozstrzelani w drodze do Treblinki

Wspominam o tym z dwóch powodów. Wszystkie te miejsca znajdują się od siebie dość niedaleko, a poza tym łączy je skrajne zapomnienie. O ile w przypadku wspomnianego wyżej cmentarza, gdy już odnajdzie się zarośla i do nich zbliży, nie ma żadnych wątpliwości, że to poszukiwany bejt kwarot, (czyli z jęz. hebr. dom grobów – oryginalnie בית קברות), tak z tym, który za chwilę bardzo skromnie przedstawię, nie jest już tak łatwo. 



Przede wszystkim to trudno ten cmentarz znaleźć. Po zjechaniu z głównej drogi dość szybko dociera się do ostatniego przystanku komunikacji podmiejskiej, a potem, jeśli ktoś nie jest zmotoryzowany lub nie korzysta z innego jeździdła, pozostaje spacer. Wprowadzone współrzędne w GPS wskazują drogę pod kątem mniej więcej 45°, natomiast drogi i wiejskie zabudowania układają się tak, iż nie sposób swobodnie dotrzeć do celu. Co więcej, okazuje się, że nawet będąc teoretycznie kilkadziesiąt już metrów obok, natykamy się na czyjeś podwórka. Na kilku z nich postanowiłem zasięgnąć języka, ale wszystkie rozmowy kończyły się konkluzjami w stylu: nieprawda, nie ma, nie było, niemożliwe. Światełkiem w tunelu była wypowiedź starszego mężczyzny: "Może i był. Pan będzie o tym pisał?". Potem kolejna ściana milczenia. Wiem, że sam utrudniłem sobie sprawę, bo akurat miałem przewieszony przez ramię pokrowiec z aparatem, ale w końcu nie chodzi o dziennikarskie śledztwo w sprawie pogromu, a o ślad dawnej nekropolii. Ludzie bywają jednak nieufni, podejrzliwi, a w społeczności tak niewielkiej jak ta, doskonale ten opór rozumiem. O tym, że nie warto wyrabiać sobie ogólnej opinii dotyczącej danej grupy ludzi przekonałem się niedługo potem. Zagadnąłem jadącą na rowerze kobietę. Wpierw zaskoczona, po chwili zaczęła mi przytakiwać i wskazała dłonią dokładnie ten kierunek, który rysował się na ekranie telefonu. Dodała jeszcze, że lata temu widziała tam nagrobne płyty, ale teraz jedyna droga to zgoda na wejście przez czyjeś podwórko albo... przejście przesmykiem między polami kukurydzy. Mocno zawiedziony pierwszymi próbami, rzecz jasna wybrałem wersję przygodową. Rower ukryłem w oddalonych kilkanaście metrów od drogi zaroślach (głupota, wiem), a sam popędziłem (raczej pokuśtykałem, zapadając się po kostki w ziemi) najpierw naprzód, by minąć długość wszystkich podwórek, a potem skręciłem we wskazanym na mapie kierunku.

Śmieszna i zarazem smutna rzecz. Tyle poszukiwań, poświęceń, chęci, rozmów i ekscytacji, a finalnie ujrzałem coś w rodzaju zagajnika. W oddali stodoła i zabudowania gospodarskie – teraz widziane od swej drugiej, zaniedbanej strony. Krok do ponurego świata bujnej, wyrosłej na zmarłych roślinności. Powykręcane gałęzie, tak charakterystyczne na zapomnianych nekropoliach. Obszar większy niż można myśleć, zerkając nań jeszcze z zewnątrz.

Jedynie pustka, pokrywka od słoika, spróchniałe deski i śmieci. Ani śladu macew. Na Google Maps ani śladu cmentarza. Ostatni na Wikimapii i we wspomnieniach napotkanej pani.

Teraz także tutaj. Dlatego warto.

M.

PS W rowerowych założeniach miała być i część III, a dokładnie urbeksowa zabawa w "opuszczonym zakładzie produkcji lamelek podłogowych", ale gdy go ujrzałem, to nawet się ucieszyłem, że jest szczelnie ogrodzony i przylega do zamieszkałego domu. To, co brzmiało ciekawie jako nazwa, okazało się w sumie czymś podobnym do kilku betonowych garaży. Nic ciekawego. Natomiast bardzo ciekawą była jedna z napotkanych, przydrożnych kapliczek. Maleńkie dzieło sztuki, z szybkami i piękną rzeźbą (pietą) w środku. Ten sam motyw napotkałem tego dnia w skali dużo większej, kamiennej. Wracając, zatrzymałem się jeszcze przy kolejnej kapliczce - najstarszej z ukazanych, przed bardzo ciekawym kościołem w Bardzicach. Opisywałem go już, więc sobie daruję, a zainteresowanym polecam dużo lepszą, fotograficzną relację tutaj: Zbigniew Wójcik: Kościółek w Bardzicach. Do usłyszenia.

(22.08.2020 / mtb / M. / 52 km)
 

WSTĘP

 
Zaczęło się od mokradeł. Nie cierpię!


I

 Golgota






 
















II

 Zapomniany cmentarz

Tu zawracają wrony. I autobus.

Głupota nie boli, czyli niemądry wybór parkingu przed dalszą drogą pieszo.

Jeszcze tylko 300 skoków przez pole.

Jedyna pozostałość po cmentarzu.

jw.

Cmentarz żydowski. Na filmie więcej - naprawdę nie było czego fotografować.

III

Zabytkowe kapliczki

Chwila odskoczni od mroku.


 

Dzieło sztuki sakralnej. Skrzyżowanie w okolicy wsi Bukowiec.
 
Nieudany urbex, czyli wspomniany zakład produkcji "lamelek podłogowych".

W stronę wsi Bardzice...

...i chwila na miejscu, przed zabytkowym kościołem.

 

Nawet taka herezja, jak ja, jest urzeczona. Pozostałości dawnego świata zachwycają.

 

POSŁOWIE


A że nie samym duchem człowiek żyje, ale jednak i chlebem, to...

Kopalnia piachu pod Radomiem

Radom

Spotkanie Zeusa z Heliosem

TU BĘDZIE LINK DO SŁABEGO FILMU,
ALE Z LEPIEJ WIDOCZNYM CMENTARZEM
I KRÓTKĄ WĘDRÓWKĄ PO GOLGOCIE

OTO ON:



[Tekst napisany rok temu, miesiąc po wyprawie, ale niestety do reszty zabieram się jak pies do jeża. I jeszcze jedno, bo zapomniałem: Golgota powstała na przełomie lat 80 i 90 XX w. z inicjatywy i pracy księdza proboszcza tamtejszej parafii oraz lokalnej społeczności.]

M.K.
 
 

11.08.2019

T-34 z armatą 76 mm, a kilometrów 101 (11.08.2019)

 

O Studziankach Pancernych, o nazwie, obchodach, moim sentymencie do tej miejscowości, i wielu, wielu wspomnieniach pisałem już wiele razy, a przede wszystkim tu:

6 czołgów T-34 w rocznicę Bitwy pod Studziankami

 ale też tu:

Skansen Bojowy w Mniszewie

...więc daruję sobie wprowadzenie i historyczne szczegóły. Z pewnych smutnych względów odpuszczę sobie prawie wszystko, co planowałem napisać. A ogólny zarys rowerowej wyprawy był taki:
– tym razem, pięć lat po ostatniej tam wizycie, wybrałem się na inscenizację historyczną, lecz wystartowałem mniej więcej o godzinę za późno;
– po drodze spotykałem wracających rowerzystów, z których część zachęcała do dalszej drogi, część radziła wracać; dla samego mierzenia się z samym sobą, trasą, wysiłkiem, czasem i nastrojem, pomknąłem dalej;
– tempo było na tyle dobre, że 50 km zleciało niepostrzeżenie i udało mi się ujrzeć ostatnie minuty przejazdu czołgu T-34 w wersji z armatą 76 mm, przygotowanego i wypożyczonego przez pracowników Muzeum Wojska Polskiego. Na miniaturze pierwszego z załączonych filmów widać nie ten, o którym piszę, lecz czołg z cokołu-mauzoleum. On jako pierwszy wjechał do wsi podczas największej bitwy polskich pancerniaków w tym obszarze (sierpień 1944). Nosił numer 217. Zaraz za pomnikiem znajduje się cmentarz poległych (ich nazwiska umieszczone są na ciekawie zaprojektowanym murze – każdy z kamiennych bloków poświęcony jest jednemu żołnierzowi);


oprócz T-34 zdążyłem przyjrzeć się czołgom PT-91 Twardy i Leopardom 2A4/2A5, z czego skromny fragment wpadł i do wnętrza mojego telefonu (film marny, ale własny, z uwiecznionym T-34/76, co mnie akurat bardzo cieszy):


Wracałem od strony lasu, mijając zapomniany, żydowski cmentarz, na którym pewnego razu natknąłem się na powymywane przez deszcz szkielety (kiedyś coś może o nim osobno napiszę i pokażę). Zbliżając się do okolicy pełnej bunkrów, przystanąłem, by zrobić zdjęcie plakatu informującego o tym, co w znakomitej większości przegapiłem. Wtedy zza drzew wyłoniła się jakaś pani. Miała tak niespotykanie gruby warkocz, że bliżej jej było do duchów z lat innych, może i trudnych, dziwnych, ale mających w sobie to coś, czego dziś przebłysk da się znaleźć w muzyce, czasem w książce, a rzadziej w filmie... lecz w gruncie rzeczy to nigdzie. I wcale nie chodzi o urodę, o nie, nie. To byłoby zbyt proste. Jakaś nierzeczywistość.

Jak na ducha 
była śmiała – 
pierwsza zagadała. 

Z minuty zrobiło się pięć, z pięciu dziesięć. Z dziesięciu kwadrans z okładem, podczas którego opowiedziała mi o wojnie, o  życiu teraz i kiedyś, o swej teraźniejszości, a potem znów o historii, o bunkrach w okolicy, o majorze H. Dobrzańskim i jego szlaku znaczonym zasianymi kwiatami. A jakimi? Wstyd przyznać, że zapomniałem, bo było to bardzo ciekawe i ciekawie opowiedziane. Przedziwne wrażenie potęgowała jej nietypowe postrzeganie geografii. Dzieliła swój świat na ten z jednej i drugiej strony rzeki, co skojarzyło mi się z napisanym przez Jerzego Szaniawskiego, przedwojennym dramatem Most (1925). Czas przeszły był jej bliższy niż ten dzisiejszy. Dwukrotnie podkreśliła, że nie jest stąd, ale tu być musi. 

Mam jakiś talent do takich przygód. A ona zniknęła gdzieś w zaroślach, z koszykiem pełnym nie jagód, lecz tęsknoty za tym, co było.

Dalsza droga to równe tempo, wynik 101 kilometrów i fotografie, które widać niżej (oraz kiepski film gdzieś wyżej).

Marcin

(11.08.2019 / M. / mtb / 101 km)

DROGA DO...


Plastikowy świat, plastikowy ptak. Krasnale koszmarne bocian całkiem, całkiem


Po prawej stronie wzniesienia widać kominy elektrowni w Świerżach Górnych - polecam moją beznadziejną historię z drogi właśnie tam: tutaj.




Za Głowaczów...


Za Moniochy...




















Mój Boże, ile wspomnień z tą wieżą... Wiem, że zakaz wstępu,
ale i tak chyba przy okazji, bez tłumów wokół, tam wejdę.




Szczerze podziwiałem kierowców tych ciężarówek. Tam wszędzie
jest dość wąsko.

Pięć dyszek drogi powrotnej. Droga między Studziankami
Pancernymi a Głowaczowem.



Zabawna ta murowana budka - wrzucam tu tak dla żartu, bo Karol (tak, ten,
z którym tyle przejeździliśmy razem dróg i o którym wiele tu słów), pewnego razu
dostarczył mi na bloga jedno jedyne zdjęcie: właśnie tego miejsca.
Gdyby skrobnął choć słowo, pewnie by się pojawiło. Przy okazji: nadal czekam na
jego podobno skończoną relację chyba sprzed dwóch lat. Sam mam ostatnio podobny rozpęd.
Pełny Bidon stał się już nawet nie kwartalnikiem, a rocznikiem.

A tutaj przystanąłem, gdy z lasu wyszła ta "historyczna" pani.

Przepisany przez lekarza Ventolin. Symptomy astmy zmusiły mnie do poczucia
się jak parodia Christophera Froome'a. Czy coś pomogło? Nie wiem.
Dziwne odczucia, które wtedy miałem, już całkowicie zniknęły.

Jeden z cenionych sklepów ratunkowych

"Cukier krzepi" - tak, na rowerze potrafi uratować tyłek.

Zapowiedź pożegnania ze Słońcem

Boczkiem obok Jedlińska

Starym mostem przy trasie Radom-Warszawa

Okiem w Radomkę

Kołami w nową, wtedy zakazaną ścieżkę rowerową

I jak to często - nie przed zmierzchem

Finito


Tekst zredagowany z pół roku temu, podpisy pod zdjęciami w czerwcu 2020, więc
stąd kilka uwag z przyszłości. Całość po prostu sięga wstecz, bo nie potrafię być tu regularny.
Wiernych i nowych czytelników serdecznie pozdrawiam. Do usłyszenia!

(mk)