11.08.2019

T-34 z armatą 76 mm, a kilometrów 101 (11.08.2019)

 

O Studziankach Pancernych, o nazwie, obchodach, moim sentymencie do tej miejscowości, i wielu, wielu wspomnieniach pisałem już wiele razy, a przede wszystkim tu:

6 czołgów T-34 w rocznicę Bitwy pod Studziankami

 ale też tu:

Skansen Bojowy w Mniszewie

...więc daruję sobie wprowadzenie i historyczne szczegóły. Z pewnych smutnych względów odpuszczę sobie prawie wszystko, co planowałem napisać. A ogólny zarys rowerowej wyprawy był taki:
– tym razem, pięć lat po ostatniej tam wizycie, wybrałem się na inscenizację historyczną, lecz wystartowałem mniej więcej o godzinę za późno;
– po drodze spotykałem wracających rowerzystów, z których część zachęcała do dalszej drogi, część radziła wracać; dla samego mierzenia się z samym sobą, trasą, wysiłkiem, czasem i nastrojem, pomknąłem dalej;
– tempo było na tyle dobre, że 50 km zleciało niepostrzeżenie i udało mi się ujrzeć ostatnie minuty przejazdu czołgu T-34 w wersji z armatą 76 mm, przygotowanego i wypożyczonego przez pracowników Muzeum Wojska Polskiego. Na miniaturze pierwszego z załączonych filmów widać nie ten, o którym piszę, lecz czołg z cokołu-mauzoleum. On jako pierwszy wjechał do wsi podczas największej bitwy polskich pancerniaków w tym obszarze (sierpień 1944). Nosił numer 217. Zaraz za pomnikiem znajduje się cmentarz poległych (ich nazwiska umieszczone są na ciekawie zaprojektowanym murze – każdy z kamiennych bloków poświęcony jest jednemu żołnierzowi);


oprócz T-34 zdążyłem przyjrzeć się czołgom PT-91 Twardy i Leopardom 2A4/2A5, z czego skromny fragment wpadł i do wnętrza mojego telefonu (film marny, ale własny, z uwiecznionym T-34/76, co mnie akurat bardzo cieszy):


Wracałem od strony lasu, mijając zapomniany, żydowski cmentarz, na którym pewnego razu natknąłem się na powymywane przez deszcz szkielety (kiedyś coś może o nim osobno napiszę i pokażę). Zbliżając się do okolicy pełnej bunkrów, przystanąłem, by zrobić zdjęcie plakatu informującego o tym, co w znakomitej większości przegapiłem. Wtedy zza drzew wyłoniła się jakaś pani. Miała tak niespotykanie gruby warkocz, że bliżej jej było do duchów z lat innych, może i trudnych, dziwnych, ale mających w sobie to coś, czego dziś przebłysk da się znaleźć w muzyce, czasem w książce, a rzadziej w filmie... lecz w gruncie rzeczy to nigdzie. I wcale nie chodzi o urodę, o nie, nie. To byłoby zbyt proste. Jakaś nierzeczywistość.

Jak na ducha 
była śmiała – 
pierwsza zagadała. 

Z minuty zrobiło się pięć, z pięciu dziesięć. Z dziesięciu kwadrans z okładem, podczas którego opowiedziała mi o wojnie, o  życiu teraz i kiedyś, o swej teraźniejszości, a potem znów o historii, o bunkrach w okolicy, o majorze H. Dobrzańskim i jego szlaku znaczonym zasianymi kwiatami. A jakimi? Wstyd przyznać, że zapomniałem, bo było to bardzo ciekawe i ciekawie opowiedziane. Przedziwne wrażenie potęgowała jej nietypowe postrzeganie geografii. Dzieliła swój świat na ten z jednej i drugiej strony rzeki, co skojarzyło mi się z napisanym przez Jerzego Szaniawskiego, przedwojennym dramatem Most (1925). Czas przeszły był jej bliższy niż ten dzisiejszy. Dwukrotnie podkreśliła, że nie jest stąd, ale tu być musi. 

Mam jakiś talent do takich przygód. A ona zniknęła gdzieś w zaroślach, z koszykiem pełnym nie jagód, lecz tęsknoty za tym, co było.

Dalsza droga to równe tempo, wynik 101 kilometrów i fotografie, które widać niżej (oraz kiepski film gdzieś wyżej).

Marcin

(11.08.2019 / M. / mtb / 101 km)

DROGA DO...


Plastikowy świat, plastikowy ptak. Krasnale koszmarne bocian całkiem, całkiem


Po prawej stronie wzniesienia widać kominy elektrowni w Świerżach Górnych - polecam moją beznadziejną historię z drogi właśnie tam: tutaj.




Za Głowaczów...


Za Moniochy...




















Mój Boże, ile wspomnień z tą wieżą... Wiem, że zakaz wstępu,
ale i tak chyba przy okazji, bez tłumów wokół, tam wejdę.




Szczerze podziwiałem kierowców tych ciężarówek. Tam wszędzie
jest dość wąsko.

Pięć dyszek drogi powrotnej. Droga między Studziankami
Pancernymi a Głowaczowem.



Zabawna ta murowana budka - wrzucam tu tak dla żartu, bo Karol (tak, ten,
z którym tyle przejeździliśmy razem dróg i o którym wiele tu słów), pewnego razu
dostarczył mi na bloga jedno jedyne zdjęcie: właśnie tego miejsca.
Gdyby skrobnął choć słowo, pewnie by się pojawiło. Przy okazji: nadal czekam na
jego podobno skończoną relację chyba sprzed dwóch lat. Sam mam ostatnio podobny rozpęd.
Pełny Bidon stał się już nawet nie kwartalnikiem, a rocznikiem.

A tutaj przystanąłem, gdy z lasu wyszła ta "historyczna" pani.

Przepisany przez lekarza Ventolin. Symptomy astmy zmusiły mnie do poczucia
się jak parodia Christophera Froome'a. Czy coś pomogło? Nie wiem.
Dziwne odczucia, które wtedy miałem, już całkowicie zniknęły.

Jeden z cenionych sklepów ratunkowych

"Cukier krzepi" - tak, na rowerze potrafi uratować tyłek.

Zapowiedź pożegnania ze Słońcem

Boczkiem obok Jedlińska

Starym mostem przy trasie Radom-Warszawa

Okiem w Radomkę

Kołami w nową, wtedy zakazaną ścieżkę rowerową

I jak to często - nie przed zmierzchem

Finito


Tekst zredagowany z pół roku temu, podpisy pod zdjęciami w czerwcu 2020, więc
stąd kilka uwag z przyszłości. Całość po prostu sięga wstecz, bo nie potrafię być tu regularny.
Wiernych i nowych czytelników serdecznie pozdrawiam. Do usłyszenia!

(mk)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz