17.06.2015

Pierwsza szosowa wyprawa: Wąchock (17.06.2015)



W ostatni dzień sierpnia 2015 zabieram się za wpis z połowy czerwca. Podśpiewując sobie pierwszą zwrotkę znanej piosenki T. Love: "Co za wakacje, upał jak fiut", spoglądam na bałagan w folderze z rowerowych wyjazdów i zastanawiam się, czy nie odłożyć tej bazgraniny na dni chłodniejsze, jesienne.

Przypominam sobie również to, że ów 17 czerwca był moim drugim spotkaniem z szosówką (dzień wcześniej było pierwsze, ale krótkie). Uświadomienie sobie, że właśnie taki typ roweru jest tym, który najbardziej mi odpowiada, nastąpiło właśnie wtedy, natomiast wcześniej znalazło swoje odbicie w coraz większej fascynacji kolarzówkami, w przeglądaniu stron, katalogów i w licznych wyobrażeniach skoku w bok – z górala na szoskę.

Kulinarny postój przy sklepie nie przyniósł wrażeń innych niż rozmowa z panem trzeźwiejszym z dwóch nietrzeźwych. Mniej trzeźwy bez trudu wygrałby konkurs na człowieka z najbardziej przekrwionymi oczyma świata. Patrząc w nie, pomyślałem, że powinien iść spać, odłożyć tę nie wiadomo którą dziś butlę. Po prostu się wyspać. Odpocząć. Obawiam się jednak, iż dopiero ostatni ze wszystkich odpoczynków będzie dla tego człowieka odpoczynkiem pierwszym.

Posileni kokosankami, owocami, jakimś płynem, i wylewnie żegnani przez wspomnianych rozmówców, pomknęliśmy szybko niczym małpka na małym motorku, której dramatyczny los opisał pewien kosmiczny zespół. I na przekór filmowi Wielka pętla / La grande boucle / Tour de France (2013), w którym dyrektor sportowy, pijak, poleca kolarzom śpiewanie tylko nielubianych piosenek, my – nie będąc "prosami" – robimy odwrotnie.

 
Przybyły posiłki
 
 
Ku świętokrzyskiemu

 
Chwila tęsknoty za górskim

 
Zdobyty Olimp

Wąchock. Województwo świętokrzyskie, kilka kilometrów od Starachowic, rzeka Kamienna. Miasteczko, o którym niegdyś krążyło mnóstwo dowcipów. Na tablicy z nazwą miejscowości ktoś sprayem dopisał: Olimp. Pierwsze kilometry nie różnią się niczym od setek wsi, osad i mieścin, ale w centrum okazuje się, że jest to bardzo przyjemne, dobrze zagospodarowane miejsce. Liczne alejki, skatepark, rozległy plac zabaw dla dzieci, zalew i wreszcie pomnik sławnego sołtysa. Jednak zanim staniemy przed postumentem wąsatego mężczyzny, musimy przejść po wielu metalowych płytach, przy czym na każdej z nich umieszczony jest kawał o Wąchocku. Dobry pomysł.

Przyznam też, że duże wrażenie na mej rogatej duszy wywarł klasztor cystersów. Kamienny dukt, którym dochodzimy do budynków pamiętających rok 1179, brama, ornamenty, swoisty duch dawnych czasów i wysokie tony śpiewającej po łacinie kobiety. Skojarzenia z dark ambient, muzyką średniowieczną, barokowym cyklem Leçons de ténèbres pour le mercredi saint (kompozytor François Couperin i później zainspirowany nim niezwykły, doskonały pod każdym względem, mój ukochany zespół Elend) i wieloma innymi mrocznymi dziełami, w moim przypadku było nieuniknione, natomiast przygnębiające, polifoniczne lamentacje unosiły się w myślach jeszcze długo po opuszczeniu terenu opactwa.


Powrót bez przygód. Wielka pochwała od Karola za prędkość, dzielność i brak narzekania. Zaraz za Wąchockiem spotkaliśmy jeszcze kolarza ze Starachowic, którego pozdrawiamy.

5, 12, 19 i 26 września br. właśnie w Wąchocku odbędzie się cykl koncertów w ramach V Międzynarodowego Festiwalu "Muzyka w Opactwie", z hasłem przewodnim "Bach u cystersów". Repertuar i wykonawców można znaleźć np. tutaj: rmfclassic.pl.
M.

(17 czerwca 2015 / Karol i Marcin / szosa / 107 km)
















W hołdzie polskim sołtysom

* * *

Fot. M., a dwie ostatnie K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz