4.06.2015

Janowiec nad Wisłą i Kazimierz Dolny (04.06.2015)



Wyruszyliśmy rankiem. Przyjemnie jest mieć wolny dzień, mijać niewielkie miejscowości i tuż po ósmej słyszeć tylko swoje opony. Ludzie dopiero się budzą, samochody praktycznie nie jeżdżą, a słońce jest wyjątkowo łaskawe i jeszcze nie przejawia sadystycznych tendencji.

Pierwszy postój przypadł jakieś 50 km od Radomia, a konkretnie w... Okrężnicy. Interesująca nazwa wsi, skwitowana słowami Karola: "Marcinku, jesteśmy w dupie", wywołała głupkowatą radość, wspomnienie jednej z frywolnych scen w powieści Ch. Bukowskiego Kobiety, ale też chęć wstąpienia do sklepu, w którym dwie panie uraczyły nas wodą, dobrym słowem i historią o panu z dalekich stron, wyruszającym o piątej rano i jadącym bez przerwy aż do ich gościnnej lady, a potem jeszcze dalej. Pewnie jedzie i w tej chwili.

Zmotywowani opowieścią, doszliśmy do wniosku, że na nas też czas. Z wersem samego Mickiewicza w duszy: "Jedźmy, nikt nie woła", i tradycyjnym "do widzenia" na ustach, pożegnaliśmy rozmówczynie. Za nami były już Kłonowiec Kurek, Tczew, Zwoleń. Przed nami granica województw mazowieckiego i lubelskiego, a zaraz za nią zalew w Janowicach. Klimatom wodnym poświęciliśmy nie więcej niż minutę i wreszcie dotarliśmy do Janowca. Nasz triumfalny wjazd został szybko stłumiony przez nadciągającą od frontu procesję. Stanęliśmy z boku i przeczekaliśmy pochód.

Zamek zachwyca. Warto, naprawdę warto stanąć na ścieżce wiodącej na szczyt skarpy wiślanej, by spojrzeć na ścianę dawnej, pierwotnie renesansowej budowli. Po krótkiej wspinaczce cieszyliśmy oczy widokiem bramy za pomostem, panoramą Janowca, obrazem parku obok i tonącym w słońcu horyzontem. Do środka nie mogliśmy wejść. Jako przyczynę zamknięcia podano obchody Bożego Ciała. Kończąc ten wątek, dodam jeszcze, że zamek powstawał w latach 1506-1526, w 1656 został spalony (jak zwykle) przez Szwedów. Później przebudowano go tak, by nadać mu cechy stylu barokowego. Współcześnie należy do Muzeum Nadwiślańskiego i od lat 90. jest remontowany.

 

Ciekawie wyglądał zjazd z wiślanej skarpy. Ścieżka chwilami nad przepaścią i zapewnienia spacerowiczów, że na dół (do przeprawy promowej) dostaniemy się jedynie na spadochronie czy paralotni, nie napawała optymizmem, ale nie chcieliśmy się poddawać i zawracać. Przy okazji pojawił się temat skoku spadochronowego Karola [który ma już za sobą – gratulacje!], a zaraz później rozegrała się scenka rodzajowa. Rozpędzony zjechałem pod jakiś drewniany, wielki dom. Na taras wyszła bardzo wesoła blondynka. Tylko w ręczniku. Po chwili dołączył do mnie Karol, natomiast obok kobiety pojawił się zadowolony mężczyzna. Państwo Tarasińscy wspólnie wyjaśnili nam, że to teren hotelu, ale możemy przedrzeć się do Wisły drogą przez parking oraz stromy, piaszczysty odcinek tuż za nim. Wszystko to – na przekór napotykanym pesymistom – okazało się prawdą.



Na prom czekaliśmy dość długo, bo w chwili, gdy pojawiliśmy się na brzegu, właśnie odpływał. Nudę oczekiwania zrekompensował nam sympatyczny rejs, i jak się później okazało, był on pierwszym z dwóch dzisiaj, gdyż musieliśmy wracać praktycznie tą samą drogą. Na brzegu zwracał uwagę paralotniarz, popisujący się lotami niemal w miejscu (czasem kilka metrów nad koronami drzew). Spacerowy szlak w lewo poprowadził nas do samego Kazimierza.


Kazimierz jak to Kazimierz. Kto był, wie czego może się tam spodziewać. Na rynku zaczepiała nas romska wróżbitka, nie prosząc, lecz żądając dwóch złotych na poczet objawień naszej przyszłości. Tłumy, stragany, nadęci panowie i dumne damy. Samochodów więcej niż kamieni na brukowanych ulicach. Chaos i hałas. Wszystkie niemiłe wrażenie mijają, gdy patrzy się na piękne, stare kamienice i chłonie ten niepowtarzalny urok miasteczka, którego początki sięgają wieku XI.

My przenieśliśmy się w rejon wąwozu Korzeniowy Dół. Przyjemnie jest spocząć w jego cieniu, poprzyglądać się zawsze zaskakującej plątaninie korzeni, przebijającej nawet kable wokół moich syntezatorów i innych sprzętów, a także... zastanowić nad tajemniczą tendencją do fotografowania się tam młodych par w pełnym ślubnym rynsztunku. Minęliśmy chyba ze cztery takie trzyosobowe zestawy (zaaferowana pani, zmęczony pan i znużony fotograf). Wiem, że tam jest bardzo ładnie, oryginalnie i ciekawie, ale dół to dół. Pewnie jestem nienormalny, ale patrząc na młode, perfekcyjnie umalowane panny w szpilkach zagrzebanych w piachu, ale za to w idealnej, symbolicznej bieli swych przytrzymywanych dłońmi sukien, pomyślałem o ziemi, mogiłach i upływie czasu, który prędzej czy później dla wszystkich przygotuje korzeniowy wąwóz. Poza tym zetknąłem się kiedyś z radykalną opinią, brzmiącą mniej więcej tak: ślub to święto kobiety, a dla faceta to pogrzeb.


Przegoniłem ponure myśli, ciesząc się z postoju w knajpie przy wjeździe do wąwozu. Miejsce sprawdzone przez Karola i Łukasza, przypadło do gustu i mnie. Posileni świetnie przygotowanym żurkiem, zadowoleni z udanej wyprawy, ze świadomością, że do domów mamy tyle, ile za nami (ok.75-80 km), pognaliśmy nasze górskie rumaki w stronę Radomia.

Całościowo wyszło nam ponad 150 kilometrów. W dość trudnej drodze powrotnej spotkał nas miły akcent. Otóż w Zwoleniu, po zatrzymaniu się w godnej polecenia tradycyjnej lodziarni, Karol zaczął odczuwać tak silny ból spalonych słońcem ud, rąk, i chyba wszystkich innych części ciała, że w rozpaczy szukał jakiegokolwiek kremu/balsamu/eliksiru łagodzącego poparzenia słoneczne. Mieliśmy już resztkę pieniędzy, ale pani sprzedawczyni i właścicielka sklepu "Kosmetyki" okazała wielkie serce dla losu cyklisty i wręczyła Karolowi gratisową butlę mleczka ujędrniająco-nawilżajacego. Trochę pomogło, a przynajmniej pozwoliło mu przetrwać ostatnie 40 kilometrów. Dziękujemy!


Była to ostatnia z wypraw na góralach w tym roku. Długa, emocjonująca i pod każdym względem niepowtarzalna dla nas obydwóch. Kiedy następna po przeskoczeniu na "szosy"? Nie wiem. Pewnie jesienią lub zimą. I oby w towarzystwie Przemysława, którego serdecznie pozdrawiamy, zresztą tak jak i wszystkich czytelników. Dziękuję.
M.

(04.06.2015 / Karol i Marcin / mtb / 152 km) 

Wybór mijanych miejscowości w drodze do Janowca nad Wisłą

Granica województw mazowieckiego i lubelskiego

Chwilowy postój nad zalewem w Janowicach (tuż przed Janowcem)

Janowiec. Rzut oka w lewą stronię nie mógł zwiastować, że...

...od frontu nadciąga procesja (Boże Ciało). Na rejestracji liczba 666





Mój rower czerwieni się w skromnej pozie przed zamkiem


Napotkani twierdzili, że stąd nie da się zjechać.
Na zdjęciu słusznie zaprzeczający im Karol

Strategiczny kłopot



Przeprawa




Ścieżka wzdłuż Wisły, a na jej końcu...

Kazimierz


Kur... i wspomnienie wesołej nocy ze znajomymi





Rejs powrotny

Zwoleńskie Lody. Polecamy. Sklep "Kosmetyki" też

 

Ostatnia rzodkiewka - od Olgi (nie chciałem, a się przydała).
Ostatni banan i ostatni już postój przed Radomiem.
Niestety również ostatnia taka wyprawa na góralach.

* * *

Więcej o Korzeniowym Dole:
"Najpiękniejszy z wąwozów" (autor: Ines)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz