Wczoraj śmignąłem samotnie w okolice Radomki, a dzisiaj, po dwutygodniowej, koleżeńskiej separacji, nasze drogi się zeszły.
Oczywiście na kolarzówkach, a konkretnie w drodze, którą planowałem od
kilku dni: na zapomniany kirkut, czyli żydowski cmentarz. Wiedziałem
mniej więcej, gdzie jest, że jest „nieczynny” (słowo z jakiegoś opisu), i
to w zasadzie wszystko. Postanowiłem nie psuć sobie niespodzianki.
Wyobrażałem sobie dosłownie trzy nagrobki (w żydowskiej sztuce
sepulkralnej stele nagrobne to macewy).
Jakże obydwaj byliśmy zdziwieni, gdy na miejscu okazało się, że tych
grobów jest kilkadziesiąt. Tych w lepszym stanie mniej, ale co ciekawe,
najstarszy z zachowanych pochodzi z roku 1770! Cmentarz założono w
wieku XVII, co jest ewenementem nie tylko na tych terenach. Zadziwia też
fakt, że mimo zniszczeń podczas II wojny światowej, zachowało się
kilkanaście macew (dostępne opisy podają liczbę trzydziestu – wg mnie
już nieaktualną). Pozostałe to jedynie resztki wystające z ziemi, lecz są
tam miejsca, gdzie widać ich całe rzędy. Dwieście lat temu była i brama, a dziś jest zardzewiały, brzydki płot, w dodatku tylko od
frontu i z lewej strony. Furtkę skradziono, a las, z który wdarł się w
tę nekropolię, łączy się z nią do tego stopnia, że tak naprawdę nie widać już żadnej
granicy pomiędzy borem, a miejscem pochówku ludzi wyznania mojżeszowego.
Kiedyś także tych, którzy pochodzili z Radomia.
Jestem mocno zdziwiony. Tak oryginalne miejsce odnalazłem szperając samodzielnie w tych tematach, które mnie interesują – przenigdy nie usłyszałem ani słowa o tym cmentarzu w żadnej szkółce ani nigdzie indziej. I druga sprawa... trochę pod prąd, ale... W kraju, w którym co drugi dzień organizuje się dni, miesiące, lata, stulecia i tysiąclecia kultury żydowskiej, w którym powstają specjalne muzea, a powiedzenie czegokolwiek negatywnego o Żydach wiąże się z oskarżeniem o antysemityzm, karą grzywny, a nawet więzienia, nikt nie ratuje takich zabytków. Gdzie są ci wszyscy, którzy tak mocno angażują się w bój o męczeńską historię, o nazwy, odszkodowania, miejsca kaźni, miejsca pamięci i zwykłe mieszkania?
W tym lesie ich nie widziałem. Poza jedną przelatującą ważką, puszką po piwie rzuconą przez jakąś śmiecącą łachudrę i kamieniami na kilku macewach – śladach czyichś odwiedzin i spełnieniu przykazania dotyczącego wyznających Torę – nie było tam nikogo. I raczej nie będzie. Tym bardziej, że ta kultura nie przykłada większej wagi do miejsc pochówku. Chociaż tak patrząc na inne miejsca, to czasem widzę w tym wszystkim wielką niekonsekwencję. Mniejsza z tym, nie mnie oceniać.
Jeszcze krótko o trasie. Śmiesznie, serdecznie, ale tak cholernie gorąco, że czuło się smród olejów latami zakraplanych w asfalt. Przygoda z lodem (będzie film), setki kaczek, dwa zalewy (Jagodne i Domaniów) oraz szatański wynik kilometrów. Piekielna pogoda wypaliła swój ślad na liczniku, a nogom też dołożyła, ile mogła.
PS Warto zwrócić uwagę na zdjęcie podwójnej macewy: ojca i syna.
Jestem mocno zdziwiony. Tak oryginalne miejsce odnalazłem szperając samodzielnie w tych tematach, które mnie interesują – przenigdy nie usłyszałem ani słowa o tym cmentarzu w żadnej szkółce ani nigdzie indziej. I druga sprawa... trochę pod prąd, ale... W kraju, w którym co drugi dzień organizuje się dni, miesiące, lata, stulecia i tysiąclecia kultury żydowskiej, w którym powstają specjalne muzea, a powiedzenie czegokolwiek negatywnego o Żydach wiąże się z oskarżeniem o antysemityzm, karą grzywny, a nawet więzienia, nikt nie ratuje takich zabytków. Gdzie są ci wszyscy, którzy tak mocno angażują się w bój o męczeńską historię, o nazwy, odszkodowania, miejsca kaźni, miejsca pamięci i zwykłe mieszkania?
W tym lesie ich nie widziałem. Poza jedną przelatującą ważką, puszką po piwie rzuconą przez jakąś śmiecącą łachudrę i kamieniami na kilku macewach – śladach czyichś odwiedzin i spełnieniu przykazania dotyczącego wyznających Torę – nie było tam nikogo. I raczej nie będzie. Tym bardziej, że ta kultura nie przykłada większej wagi do miejsc pochówku. Chociaż tak patrząc na inne miejsca, to czasem widzę w tym wszystkim wielką niekonsekwencję. Mniejsza z tym, nie mnie oceniać.
Jeszcze krótko o trasie. Śmiesznie, serdecznie, ale tak cholernie gorąco, że czuło się smród olejów latami zakraplanych w asfalt. Przygoda z lodem (będzie film), setki kaczek, dwa zalewy (Jagodne i Domaniów) oraz szatański wynik kilometrów. Piekielna pogoda wypaliła swój ślad na liczniku, a nogom też dołożyła, ile mogła.
M.
PS Warto zwrócić uwagę na zdjęcie podwójnej macewy: ojca i syna.
(9 sierpnia 2017 / Marcin i Karol / szosa / 67 km)
INNE MIEJSCA, INNY NASTRÓJ:
na góralach byłoby dobrze, ale nie żałujemy
Jagodne
Setki kaczek
M i K
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz