5.08.2015

Spacerkiem na koniec Polski (05.08.2015)


Trudno opisać poziom głupoty, który osiągnąłem tego dnia, więc jako marny skryba zachowam kulisy tej wędrówki dla siebie. A ponieważ wrażenia przed zgubieniem szlaku, rozładowaniem telefonu i wypiciem resztek wody były wręcz doskonałe, pozwolę sobie dołączyć jeden wpis inny niż rowerowy. 

No dobra... było to tak. Cudownie się szło przez rezerwat przyrody, a takie atrakcje jak nagłe spotkanie z wielkim łosiem w środku lasu tylko potęgowały atmosferę przygody. Późniejsze opuszczone wioski, biało-czerwone słupy na granicy z Białorusią i mycie rąk w Bugu też należały do przyjemnych. Niestety powrót stał się koszmarem. Zgubiliśmy się w lesie, a konkretnie to w Sobiborskim Parku Krajobrazowym, w którym chwilami czuliśmy się jak w jakiejś Tolkienowskiej Puszczy. Pech chciał, że miejscowość do której wracaliśmy, nazywała się tak samo jak inna, ale położona dalej. Już po stracie baterii w telefonie, wypiciu resztek wody i wydaniu ostatnich pieniędzy w cudem napotkanym sklepie, jacyś ludzie pokierowali nas lasami do niewłaściwej wioski. O jakże fajnie było usłyszeć w oddali smutne, bardzo dawne, chyba pogańskie jeszcze, przepiękne zaśpiewy bawiących się nad jeziorkiem Białorusinów/Ukraińców/Litwinów/Rosjan/Czeczenów (niepotrzebne skreślić). Świetnie też zwiedzić tyle dzikich ustępów przy samej granicy Ukrainy, Białorusi i Polski (trójstyk granic). Niestety dużo trudniej jest cieszyć się tym wszystkim, gdy nie chce się męczyć dziecka. Za całą tę głupotę należało mi się tysiąc batów, Erykowi medal za wytrwałość, a Oldze puchar za stalowe nerwy w oczekiwaniu na nasz powrót.

Żeby nie było zbyt dobrze, to po makabrycznej nocy Eryk trafił do przychodni, a z niej na szereg badań w szpitalu we Włodawie. Tam jednak okazało się, że nie był to udar, a zatrucie pokarmowe. Marna pociecha, ale mniejszy ciężar winy. Zastanawiałem się czy tej historii nie powinienem nazwać Pustym Bidonem, ale chyba Pusty Łeb brzmiałby lepiej. Nie bierzcie ze mnie przykładu.

M.

PS Jednak był jeden związek tych wydarzeń z rowerami. Po pierwsze nie miałem tam ani kolarzówki, ani górala, więc nadmiar niespożytkowanej przez to energii prawdopodobnie uszkodził mi zdolność logicznego myślenia. Po drugie trwał wyścig kolarski Tour de Pologne, czyli poza Tour de France jedyny sensowny powód, by włączać telewizor – ten zaś jak wpływa na mózgi, to wszyscy wiemy.

(5 sierpnia 2015 / Marcin i Eryk / pieszo / podobno ponad 30 km)


  

  

 
Miłe złego początki

 

 

 

  

  

 

 
Mijaliśmy wiele opuszczonych wsi. W jednej z nich
atmosferę dziwności potęgowały siedzące na słupach,
przyglądające się nam bociany

  

 

  

 

 

  

 

  

Bug / granica z Białorusią

 
Szpital we Włodawie...

* * *


No i Tour de Pologne w TV


 
A rowery mieliśmy takie

Jezioro Białe wieczorem. We trójkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz