24.07.2015

Zamek w Czersku i Góra Kalwaria (24.07.2015)




Nawet nie w ostatnie, ale w jeszcze wcześniejsze wakacje (24 lipca roku 2015), wybraliśmy się szosówkami do Czerska. W zasadzie pomysł zrodził się przypadkiem. Trochę dziwacznie pisze się o czymś, co wydarzyło się ok. półtora roku temu, a jeszcze dziwniej i trochę nieprzyjemnie jest myśleć, że cała kolarska pasja utonęła w bajorze demotywacji. Oczywiście rowerami jeżdżę cały czas, ale najwyżej do pracy czy na próbę zespołu.

Tytułowy Czersk to po prostu wieś w woj. mazowieckim – od Radomia ok. 80 km. Nam udało się przemknąć do Warki, następnie odwiedzić Górę Kalwarię i zawrócić do Czerska (a później do domów) z wynikiem 162 km, gdyż ominęliśmy część głównych dróg i parliśmy na północ w linii tak prostej, jak tylko to było możliwe.

Pierwszy postój, po żwawych 50 kilometrach, przypadł w małym barze w Warce. Dwa ciekawe pomniki, a w zasadzie pomnik i samolot, nie gwarantowały nam tak intensywnych wrażeń jak awantura właścicieli gastronomicznego lokalu. Dalsze kilometry były dosyć spokojne, choć im bardziej zbliżaliśmy się do Góry Kalwarii, tym więcej przybywało ciężarówek, a wielokilometrowe sznury aut zaczynały irytować. Opony szumiały, spaliny śmierdziały, i tak oto cała przyjemność mijała wprost proporcjonalnie do ilości wyprzedzających nas samochodów.

Nie pamiętam już po jakim czasie dobiliśmy do centrum miejscowości z zabytkową Synagogą, XVII-wiecznym kościołem, kalwaryjskimi kaplicami i pobernardyńską świątynią Niepokalanego Poczęcia NMP. A że z estetyki i sztuki sakralnej odpowiada mi w sumie tylko wybrana muzyka żałobna, to też oko większą uwagę zwracało na stare uliczki, natomiast organizm domagał się czegokolwiek do jedzenia. I tak oto profan, prostak i poganin, wraz z towarzyszem kierownicy, wylądował na rynkowym krzesełku. Dzień byłby zbyt normalny, gdyby skończyło się tylko na tym, więc Wielki Komputer z systemem operacyjnym Wszechświat 2015 wygenerował postać żołnierza na przepustce, który zaczepił nas i zaczął obelżywy monolog. Facet żalił się na rząd, armię i całą planetę, przy czym deklarował, że jest maksymalnie twardy, bo służy w Legii Cudzoziemskiej. Pod wpływem któregoś z rzędu kufla z piwem dostał maniakalnej histerii i walecznymi krzykami płoszył spacerujące ptaki, zaniepokojoną obsługę i jakichś zakochanych. Na przekór sobie samym wysłuchaliśmy go, podjęliśmy dwa wątki rozmowy (polityczny i społeczny), po czym życzyliśmy mu powodzenia i popłynęliśmy kilka kilometrów wstecz – pod zamek. Tu miłe zaskoczenie. Cisza, spokój, praktycznie żadnych ludzi i bardzo miła kobieta sprzedająca bilety (którą z pewnego powodu pozdrawiamy i za coś dziękujemy, choć dobrze wiemy, że prędzej UFO wyląduje przed jej budką z biletami i porwie cały karnet niż ona kiedykolwiek przeczyta te słowa).

Zamek wznoszono w latach 1388-1410. Zrujnowany w 1656 przez Szwedów, później – po III rozbiorze Polski (1795) – przez Prusaków. Kolejnego uszczerbku doznał w r. 1915 podczas starcia Rosjan z Niemcami. Więcej dat, faktów i ciekawostek bez trudu można znaleźć chociażby na oficjalnej stronie zamku, natomiast ode mnie jeszcze kilka słów: wzdłuż murów przyczepiono wiele tabliczek z ważnymi postaciami historycznymi, których noga stanęła na terenie zamku lub wewnątrz istniejącego tam wcześniej grodu. I tak w roku 1229 książę Konrad mazowiecki uwięził w czerskim lochu Henryka Brodatego, natomiast dziesięć lat później – B. Wstydliwego. Postać kontrowersyjnego księcia (z racji sprowadzenia do Polski Krzyżaków) zawsze już będzie kojarzyć mi się z figurką rycerza, którą w dzieciństwie dostałem od mamy. Stojąc obok tej tabliczki żałowałem, że nie mam tej czarnej, posępnej figurki ze sobą.
Powrót, jak to u nas, był dramatyczny. W zamku zeszło nam długo, bo zwiedziliśmy wszystkie otwarte baszty i obejrzeliśmy każdą z wystaw. Piękne widoki z zamkowych wież łączyły się z myślami Karola o jego skoku spadochronowym w następnym tygodniu, a Słońce zachodziło uparcie. Mniej więcej w połowie drogi powrotnej wypięło się na nas tak, że 35 kilometrów od domów nie widzieliśmy jezdni poza obrębem lichych świateł na kierownicach. Tempo wzrastało, bo zrobiło się chłodno, i z tego co pamiętam, to przed północą nasza eskapada zaczęła stawać się częścią historii. Zwyczajnej, a wyjątkowej. Pełnej wyzwań, wrażeń i kilometrów, które są tak nijakie zza szyb pojazdów, a pieszo chwytamy tylko ich skrawek.  



M.

(24.07.2015 / Karol i Marcin / szosa / 162 km)

PS Tuż po napisaniu tych słów częściowo naprawiło mi się w głowie. Dwa wyjścia na szosę zaliczone. A w poniższej galerii wybaczcie jakość wielu zdjęć – zaparowany aparat w poprzednim telefonie. Upał zrobił swoje, a ja nie zauważyłem.

(tekst: marzec 2017)


G A R Ś Ć F O T O G R A F I I

1. WARKA


Przed mostem nad Pilicą

Za mostem
(a pod nim, rozsiewając charakterystyczną woń, ktoś palił zioło)

Warka. Myśliwiec Lim-2:
Pomnik 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" / fot. Karol
Krótka historia pomnika: tutaj

 
Bohaterskim Lotnikom Polskim...

 
Tymbark w Warce

 
Warka. Rynek

 




2. GÓRA KALWARIA











Była jednostka wojskowa oraz haubica 122 mm służąca
do "zwalczania odkrytej i ukrytej siły żywej (...)".
Piękny gatunek formułuje piękne definicje


3. CZERSK



Teraz przez bramę...

Strzegący podwórza przed świątynią




Jeszcze przez furtkę w wielkim murze...


...i obok kościoła

Nareszcie!


























Budka wspomnianej pani




Zdjęcia Karola:


 

 

  

 

  

 


4. INNE


 
Gdy bidony nie wystarczają

 
Ciemny las, w którym nimfy przysiadłszy na białych,
plastikowych krzesłach, subtelnie wabiły kierowców

33 km do domu / fot. K.

Dwa Księżyce / fot. M.

 
Radom – noc

Oficjalna strona zamku 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz